Dni ostatnio są zdecydowanie za krótkie, niektóre również mało przyjemne.
Ostatni miesiąc to jakiś kosmos, gonitwa przeplatana różnymi mało przyjemnymi i przykrymi sytuacjami...
Mieliśmy być w tym momencie w zasadzie na etapie kładzenia paneli i myślenia powoli o przeprowadzce, jednak życie pokierowało inaczej.
Kupę czasu czekaliśmy, na (jak nam się wydawało) zarezerwowanego pana od płytek. Był za granicą, miał wrócić i u nas zrobić. W między czasie udało nam się dogadać z super sąsiadem i położył nam płytki w kotłowni wypada wygrzać wylewki zanim ruszymy z resztą.
Kotłownia się kładła, Pan wrócił, mąż za telefon i... klops. Duży. BARDZO duży. "Bo po ostatniej rozmowie z waszym tatą to zrozumiałem, że już mnie nie chcecie i mam inne roboty. Przepraszam". Że co? Tata miał wbijane do głowy, żeby nie odwoływać, podobno nic takiego nie powiedział, jedynie padło, że z kotłownią nie czekamy, ale cóż wyszło jak wyszło... Jesteśmy w lesie. Media podpięte, grzać trzeba a wprowadzać się nie ma do czego.
Próbujemy akcję "sąsiad" - tu znak zapytania, bo czeka na wiadomość czy nie wyjedzie za granicę, ale okej, podejmuje się. Super! Zwozimy płytki, planujemy, czekamy, odbieramy wanny i inne cuda.
I nagle bach.. budowa schodzi na drugi plan. Główny nasz pomocnik - tata inwestora ląduje w szpitalu. Diagnoza - udar... Od tygodnia prowadzimy 3 życia "praca - szpital - budowa". W domu w zasadzie nas nie ma. Nerwy, modlitwa, strach o tatę. On sam podłamany "bo ja strychy nie skończyłem ocieplać, bo podbitkę miałem malować". Ale to wszystko mało ważne.. W głowie zdrowie, rehabilitacja itp. Na szczęście dziś wypuszczają go ze szpitala, a od środy zaczyna cały turnus rehabilitacyjny - musi być dobrze! :)
Z taką informacją człowiek powoli układa sobie w głowie. W między czasie dwa telefony - wchodzi ekipa od elewacji i Pan koparkowy od plantowania terenu. Coś się przynajmniej dzieje i człowiek za dużo nie rozmyśla. Może już koniec tego złego? No prawie.. Wczoraj wieczór - sąsiad komunikuje "wyjeżdżam za ok. 3 tygodnie, skończę łazienkę, więcej nie dam rady". Jasne, rozumiemy. Ale moje nerwy puściły, płacz, łzy, bo jesteśmy w czarnej....d. Tutaj serdecznie dziękuję małżonkowi, który spiął się za nas dwoje, wykonał dwa telefony i nie wiem jakim cudem mamy ekipę z polecenia zarezerwowaną na drugą połowę października!
Długo wyszło.. Ale musiałam to z siebie wyrzucić - wirtualnie jakoś łatwiej. Jak się troszkę ogarniemy pokażę nasz plac boju, bo coś tam jednak się zmienia.